Lasek

środa, 21 marca 2012

Opowiadanie. Piernikowa Chata.

Siła woli na wszystko pozwoli

             W czasach, o których nic nie wiecie, ponieważ nie radzicie sobie z historią, w kraju, którego nie znacie,  bo geografia jest równie trudna, urodziło się urocze dziecko. Był to cudowny chłopczyk, któremu rodzice nadali imię Filip. Miał on jedenastu braci-wojowników, którzy cieszyli się wielką sławą w kraju, którego nie znacie. Jemu również przepowiadano wielką przyszłość. Nikt nie wątpił, że zostanie wspaniałym rycerzem. Do czasu…                                                                                                                                  Mijały lata, a Filip nie rósł. Był chudy, chorowity i zdecydowanie niższy niż większość jego rówieśników. Gdy wszyscy chłopcy uprawiali zapasy na podwórku, on leżał w kałuży, pokonany i nieszczęśliwy. Jednak mimo, iż nie odznaczał się tężyzną, tak ważną dla wojownika, był nie w ciemię bity. Potrafił wiele rzeczy, w szkole radził sobie nie gorzej. Jednak on wstydził się, że tak jak jego koledzy nie  potrafi bić się na patyki, jeździć konno, czy choćby unieść równie ciężkiej rzeczy. Im bardziej jego rodzina wątpiła w to, że kiedyś zostanie rycerzem, tym bardziej on wierzył, wyobrażając sobie wspaniałego żołnierza na białym koniu. Po cichu wierzył, że jeden z tych wspaniałych, wysokich rycerzy, którzy mieszkają na zamku w luksusach, otoczeni aurą sławy, przyjmie go na swojego giermka. Jego rodzina nie miała serca, by mu powiedzieć, jednocześnie burząc świat chłopaka, że nigdy nie zostanie rycerzem. On jednak nic nie robił sobie ze spojrzeń spode łba. Biegał od rana do nocy, ćwiczył i okładał wyimaginowanego wroga szczotką do włosów swojej matki. Miała marzenie, które musiało się spełnić. Pewnego dnia, gdy wracał do domu, zobaczył  swojego najstarszego brata- rycerza, który rozmawiał z matką. Podszedł.                                                                                                - …przecież widzisz, jak się stara. Weź go na swojego giermka.- prosiła go mama.              -Nie mogę.- odpowiedział rycerz. – Ale jest za mały, za niski i chudy. Nie nada się.         Filipa te słowa zabolały jak ojcowski pas. Nie nada się. Nie będzie rycerzem. Tylko dlatego, że jeszcze nie urósł, choć ma dopiero jedenaście lat!  Nawet własny brat… Chłopiec z trudem powstrzymywał łzy, które cisnęły mu się w oczy, pobiegł do domu. Położył się do łóżka, szlochając cichutko. ,,No, tak…” pomyślał chłopiec „Jakbyś był prawdziwym giermkiem, to byś nie ryczał, jak ostatnia niedojda życiowa. Nie płacz, nie płacz” mówił sobie, ale rozpłakał się jak ostatnia niedojda. Wreszcie zasnął. Gdy bardzo wcześnie rano się ktoś go bezczelnie obudził, nad nim stał jego najstarszy brat i uśmiechał się, jakby nie dostał skarpetek pod choinkę. Filip popatrzył na niego zaspanym wzrokiem. Przyjrzał się mu: zbroja, przypasany miecz… Na paradę się wybiera?!                                                                                              - Wstawaj brat, jedziemy!- krzyknął ucieszony rycerz, a jego śpiący bracia uciszyli go, rzucając butami  i sycząc „ciii”.                                                                                          -Na wojnę?- spytał Filip, patrząc znacząco na miecz swojego brata.- Ja nie chcę.                   -Na jaką wojnę, chorowałeś? Do zamku.- oświadczył mu rycerz, rzucając na jego łóżko kilka worków.                                                                                                                             -Po kuchnię do zamku. Nie wpuszczą mnie.- stwierdził zmęczony chłopiec, po czym położył się z powrotem  do łóżka.                                                                                              -A to niby dlaczego mieliby nie wpuścić rycerza i jego  giermka?- spytał jego brat.               -Bo śpią.- odpowiedział Filip z zamkniętymi oczami, lecz gdy dotarł do niego sens tych słów, wyskoczył z łóżka i zaczął krzyczeć, a rodzina rzuciła w niego następną partią butów. On jednak nie przejął się tym i zaczął pakować swoje rzeczy. Chwilę potem znaleźli się przed bramą zamkową. Filip zaniemówił na widok ogromu zamczyska. A co gdyby istniała czekolada tej wielkości?... Przez następne dni pomagał swojemu bratu przy pojedynkach, uczył się walczyć za pomocą prawdziwego miecza. Było to trudne, bo broni tej Filip prawie nie mógł unieść dwoma rękami, a co dopiero jedną. Jego brat kazał mu wykonywać ciężkie ćwiczenia, każdy bieg był dwa razy dłuższy i pięć razy trudniejszy. Godzina, która zwykle zaliczała się do nocy, teraz była początkiem dnia. Jednak gdy tylko czuł, że traci siły, że nie dobiegnie do mety, że nie uniesie miecza, nie uda mu się pomóc bratu przy zbroi albo ręce odpadną mu ze zmęczenia przytaczał sobie słowa swojego własnego brata, który właśnie patrzy na niego krytycznie- „Nie nada się. Nie nada się”. Za każdym razem, gdy słyszał te słowa wypowiadane w głowie miał chęć pokazać swojemu bratu, że nadaje się na rycerza, bardziej niż on sam. Nie miał czasu na nic. Od świtu do nocy ćwiczył. Mimo to usłyszał, że młodsi rycerze, giermkowie, a nawet po silniejsi parobkowie wyruszają na polowanie. Nawet jego brat jechał w pogoni za dwoma wielkimi dzikimi świniami, ale on miał zostać na zamku. Filip aż zróżowiał ze złości. Wszyscy jadą na polowanie, ale nie on. Ciekawe, dlaczego nie? Pewnego wieczoru postanowił spytać o to rycerza. Tamten stwierdził, że chłopiec jest jeszcze za mały i za słaby na takie podchody i musi zostać w zamku, bo on nie chce, żeby jego kochanemu braciszkowi się coś stało. Filip został tymczasem wysłany do zbrojowni po pikę dla rycerza. Popatrzył na broń. Mocny, połyskujący matowo grot wydawał się bardzo ostrzy. Sama pika miała ponad dwa metry długości. Chłopcu wydawała się czymś pięknym, niesamowitym, czymś zupełnie niezwykłym. Zważył ją w dłoni. Po raz tysięczny wyobraził sobie wspaniałego rycerza w zbroi, mieczem lub piką w dłoni, siedzący na białym koniu. Nie widział tylko jego twarzy. W jednej chwili, prawie pochopnie podjął decyzję. Prześlizgnął się do stajni, przez chwilę mocował się z wielkim ogierem, po czym  stwierdził, że jest dla niego nieco za rycerski. Po kilkunastu minutach okazało się, że najodpowiedniejsza jest dla niego mała, kudłata i potulna klaczka. Osiodłał ją, wziął w rękę broń, która godna była tylko jego brata- rycerza i podążył w stronę lasu, co chwila poganiając konika, który zatrzymywał się nad każdą napotkaną kępką kwiatków. Chłopiec zatrzymał się na skraju boru. Może jego brat miał rację? Może jest jeszcze za mały? Może powinien siedzieć w zamku… najlepiej przy robótce, żeby już w pełni wyglądał jak baba… O, nie! On nie będzie dziergał robótek ręcznych! Pogonił klacz, która zatrzymała się, tylko nie nad kwiatkami, ale nad mrowiskiem. Zaczaił się w zagajniku, gdzie rankiem mieli pojawić się rycerze. Mimo przyrzeczenia, że nie zaśnie… zasnął. Jego szczęście, że nieco dalej od kryjówki zwierzęcia. Rankiem, który kiedyś byłby nocą, zobaczył przy zagajniku grupkę rycerzy. Wśród nich był jego brat. Więc nie przejął się, że jego brat zniknął. Albo o tym nie wiedział. W każdym razie nie był zadowolony, że tylko on trzyma w ręku miecz, a wszyscy inni, jak przystało na myśliwych łuki i piki. Powoli zbliżali się do kępki drzew. Ze strachem uświadomił sobie, że co się tam rusza. Zdecydowanie wielkiego, jak smok.... Smok?! Rycerze okrążyli zagajnik, pewni, że w środku swoją kryjówkę ma para dzików. Lecz nie. Filip już wiedział co to jest, lecz nie mógł uwierzyć, jak oni mogą mieć takiego pecha?... Z zarośli, jakby z powietrza wychynął wielki smok. Popatrzył ze złością w oczach na rycerzy, po czym ruszył biegiem na nich. Przewyższał wzrostem chaty w wiosce, biegł szybko jak wiatr. Piki, łuki ani nawet miecz na nic się nie zdały wobec wielkiej, rwącej się do przodu bestii. Filip ze zgrozą uświadomił sobie, że potwór zmierza w jego stronę, prędkością, która zdecydowanie chłopcu nie odpowiadała. Odprowadził klacz na bok, lecz wiedział, ze przed wściekłą szarżą  smoka, niewiele może ją to uchronić. Zaraz  i tak popędzi za nimi. W głowie chłopaka zaczął się wykluwać desperacki, niespecjalnie zachęcający do podjęcia pomysł. Nie miał niestety wyboru. Wspiął się na wysokie drzewo, które rosło obok. Pika, którą trzymał w ręce trochę przeszkadzała, ale to była jedyna broń, jaka mógł coś wskórać. Jeszcze pięćdziesiąt metrów, trzydzieści, dwadzieścia… Już!  Filip skoczył z wysokości trzech metrów na grzbiet wściekłego potwora, prawie spadając. Nie tracąc czasu, wbił ostry grot w cielsko potwora. Jeszcze raz. Jeszcze raz. Poczuł, jak ostrze zagłębia się w ciele potwora. Pchnął mocniej, poczwara upadła. Wydała głośny ryk, po czym jej głowa opadła na ziemię. Chłopak spadł.  Zaraz jednak ktoś go podniósł i zaniósł na konia. Poczuł się nagle bardzo senny. Zemdlał.                                                                         
Rycerze opatrzyli rany, które odnieśli, na darmo zmagając się z poczwarą, po czym z uznaniem i szacunkiem popatrzyli na drobną postać, która w desperackim akcie odwagi uratowała im wszystkim życie. Żeby taki mikrus uratował bandę takich starych twardzieli! Myśliwi poklepywali po plecach rycerza, który aż pękał z dumy, że ma takiego brata. Z drugiej jednak strony, wstydził się, że nie dał mu szansy. Teraz już wiedział, że każdy krok, który wykonał biegnąc,  każdy cios miecza, który zadał kukle, każde osidłanie konia miało go zbliżyć do marzenia. Ta odwaga również brała się z posiadania marzeń.                   
Dwa dni potem rycerz wydał ucztę na cześć swojego brata, który uratował ich wszystkich. Filip jednak tylko siedział w koncie z półuśmiechem na ustach i mamrotał coś pod nosem. Kiedy jego brat podszedł do chłopca, usłyszał wyraźne ,,On się nada”. Koniec
  
Z tą bajką się dostałam. Po zaledwie dwóch wystąpieniach przyszła pora na występ. Razem z ENE DUE RABE przygotowałyśmy scenki. Jak już wspominałam, moja koleżanka,która również się dostała, też jest w teatrze. To ona wygrała tegoroczną rozgrywkę. Może i na początku było mi trochę przykro, ale zaraz potem zasypana gratulacjami i pochwałami trochę się rozchmurzyłam. Ale najbardziej ze wszystkiego zapadły mi słowa rozmowy mojej pani nauczycielki od teatru i jej dyrektorki,która również zna się na teatrze:
-To twoja?
-Moja...
-Ale za*ebista. K*rwa, ale za*ebista.

I teraz po cichu przypuszczam....że mogłabym zostać aktorką. A niedługo zaczynają się przeglądy teatrów. Już ja im pokażę, jaka to ja jestem za*ebista!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz